NATALIE
Łup
- Natalie usłyszała przeraźliwy hałas i wybudziła się ze snu.
To była upadająca szafka. Nie wiedziała dlaczego w ogóle się
przewróciła bo okna były zamknięte, ale nie była ona jej
największym zmartwieniem. Jej pokój był cały w płomieniach a ona
siedziała na łóżku, które całe się paliło. O dziwo nie czuła
że coś ją boli mogła swobodnie przełożyć rękę przez ogniste
jęzory.
Postanowiła
się stąd wydostać i ruszyła w stronę ciepłego ognia. W zasadzie
do miejsca gdzie powinny być drzwi, ale w tym momencie były tam
tylko pozostałości dawnej drogi wyjścia. Chciała wyjść, ale
okazało się że pod jej nogami nie było już podłogi. Z reszty
domu został sam popiół. Poczuła przeraźliwe kłucie w sercu i
zadawała sobie tylko jedno pytanie „Co się stało z babcią
Noną?”.
Wróciła
z powrotem do środka i otworzyła okno. Teraz nawet nawet ściany
zajęły się ogniem. Bez zastanowienia wyskoczyła przez nie i
wylądowała na małej sosence, która zawsze była drogą ucieczki
dla niej, gdy babcia nie chciała jej wypuścić na spotkanie z
koleżankami. Jednak spadła z niej na ziemię i zemdlałam na dobre
kilka godzin.
Kiedy
się obudziła jej oczy oślepiło sztuczne białe światło lamp.
Nie mogła się poruszyć ani nawet otworzyć ust żeby coś
powiedzieć. Wielkim wysiłkiem próbowała rozejrzeć się po
pokoju. Była w szpitalu podpięta do kardiomonitora. Na zewnątrz
już świtało, a obok niej siedziała babcia Nona. Miała w oczach
łzy, ale Natalie nie mogła wyczytać z jej twarzy czy to ze
szczęścia czy ze smutku.
-
Panie doktorze obudziła się!- krzyknęła. Zaraz potem do środka
wleciał tłum pielęgniarek i zaczęły badać Nat. Po czym weszła
policjantka.
-
Sierżant Amanda Hopkins- przedstawiła się. - możemy pomówić na
temat tego co się stało dzisiejszej nocy?- spytała i wyjęła z
kieszeni notatnik wraz z długopisem. Miała na sobie mundur wraz z
odznaką policyjną. Jej wyraz twarzy był pogodny ale i poważny.
-
Oczywiście – przytaknęła Natalie.
-Dobrze.
Przepraszam? - zwróciła się do Nony. – Może nas pani zostawić
na chwilkę?
-
Naturalnie- powiedziała babcia i opuściła salę. Została tam sama
z funkcjonariuszką.
-
Witaj Natalie to zaszczyt- ukłoniła się.
-
Zaszczyt? Przepraszam nie wiem o czym pani mówi. - wtrąciła. Pani
Amanda zdjęła czapkę z głowy. Natalie nie mogła uwierzyć w to
co zobaczyła, przetarła oczy ze zdziwienia. Gdy je z powrotem
otworzyła przekonała się że spomiędzy brązowych loków pani
Amandy wystawały dwa średniej wielkości różki. Nagle nie
wiedziała co jej wpadło do głowy ale powiedziała:
-
Zaraz pani jest faunem?
-
Ja nie jestem faunem tylko satyrem, ale widzę że znalazłam nie
tego herosa co trzeba. Jesteś rzymianinem.
-
Rzymianinem? Nie wiem o co pani chodzi! Proszę tu zawołać moją
babcię! Nona!
-
Nie ma takiej możliwości jesteś w niebezpieczeństwie. Dziś masz
piętnaste urodziny. Twoje moce zaczęły się ujawniać już dwa
lata temu, ale jakoś nikt cię nie zaatakował. Dziś muszę zabrać
cię w miejsce bezpieczne dla herosów takich jak ty. Jestem tu po to
by zadbać o twoje bezpieczeństwo. Szybko musimy uciekać za chwilę
zjawią się ventusy, które chcą cię zabić. Pospiesz się !
-
Zaraz ja nigdzie z panią nie pójdę! - krzyknęła.- A nawet jeśli
to jak pani zamierza się stąd wydostać?!
-
Przez okno! - krzyknęła. Po czym wskazała na mały otwór w
ścianie.
-
Czy pani zwariowała to jest dwudzieste ósme piętro! Nie ma szans
wydostania się tą drogą!
-
Spokojnie mamy podwózkę!- po czym zagwizdała - Powietrze w pokoju
zrobiło się gorące, a w oknie pojawiły się dwa wierzchowce
złotej maści. Po chwili usłyszała męski głos.
-
Jeszcze metr do przodu!- dosłownie po sekundzie Nat widziała
drewniany pojazd pomalowany na czerwono. Lecz kierowcy nadal nie było
widać - Do przodu głupie konie!- usłyszałam trzask bata.
Zdenerwowane konie zarżały i ruszyły do przodu, ale za szybko bo
rydwan nas minął. Usłyszała znowu tym razem bardziej zirytowany
głos zaklinający po staro grecku. Nie wiedziała skąd jej to
przyszło do głowy, ale tak jej się zdawało. Nie obeszło się bez
uwagi porucznik Amandy.
-
Apollo co z tobą?! Nie umiesz już nawet podprowadzić rydwanu pod
okno?!
-
Nie denerwuj mnie Amanda! Już i tak okazuje dobre serce!
-
Wybacz mu on już taki jest.- zwróciła się do Natalie . A ona
nadal siedziała na łóżku szpitalnym z otwartymi szeroko ustami.
Próbując przetrawić to co przed chwilą się wydarzyło.
-
Nie denerwuj mnie bo będziecie musiały skakać!- odezwał się
znowu ten mężczyzna.
-
Nie wygłupiaj się wiesz że nie możemy ryzykować jej życia!
Podstawże ten rydwan!
-
Dobrze prawi polać jej! - odezwał się niższy głos słychać
było, że jego właściciel jest pijany.
-
Po co ja cię w ogóle zabrałem mogłem zostawić cię w tym
zakichanym obozie!
-
Spokojnie słoneczko masz napij się ze mną!
-Nie
mam zamiaru prowadzę rydwan ty pijaku! I mówiłem ci żebyś mnie
tak nie nazywał! Z kim ja żyję!- nagle konie znalazły się w
odpowiednim miejscu i zobaczyła dwóch mężczyzn. Jednego o
pięknych złotych włosach i pomarańczową koszulkę z napisem
„sunshine”. Twarz zakrywał dłońmi wydając jęki
zrospaczenia. Drugi ledwo stał na nogach mocno trzymając się
pomalowanej na czerwono barierki. W drugiej ręce trzymał na wpół
pełną butelkę czerwonego wina. Cały czas chichotał. Miał ciemno
brązowe kręcone włosy i średniej długości brodę. Ubrany był w
skórę geparda.
-
W końcu ci się udało powiedziała Amanda.
-
Jak to? Udało mi się?- odsłonił twarz.
-
No widzisz jak chcesz to potrafisz – powiedział brodacz wybuchając
śmiechem. Apollo zignorował to i spojrzał na Nat z zaciekawieniem.
-
Co się stało mam coś na twarzy?- spytała. Spojrzała po sobie
wyglądała jak zwykle. No może jej rude włosy były trochę
rozczochrane.
-
A więc to jest to słynne dziecko Hefajstosa - powiedział blondyn.
– Kłaniam się w pas.
-
Nie zarywaj kolego - powiedział z uśmiechem pijany mężczyzna
czkając.
-
Dobra nie przeciągajmy już.- powiedziała porucznik. Nagle rydwanem
coś zatrzęsło. Apollo zaklął a pijany mężczyzna zaczął
płakać ze śmiechu.
-
O nie! Ventusy! - krzyknęła Amanda. Po czym chwyciła drewnianą
maczugę z kolcami. Apollo chwycił swój łuk, wyskoczył z rydwanu
i wpadł do pokoju. Tym czasem drugi mężczyzna upadł na podłogę
i zaczął chrapać. Amanda krzyknęła do boga:
-
Trzeba po niego wrócić!
-
Poradzi sobie! - odpowiedział Apollo – jest mocny w gębie
zobaczymy czy umie walczyć! Porucznik spojrzała na niego znacząco.
- Mamy wybór wskakujemy do rydwanu czy zostajemy tu i walczymy?
-
Odlatujemy! Natalii chodź!- machnęła ręką w jej stronę. Była
oszołomiona ale zdołała wstać i odpiąć kable do niej przypięte.
Chciała już iść ale Apollo wziął ją na ręce. Nie zbyt jej się
to spodobało więc walnęła go w twarz.
-
Ach te heroski...- wymamrotał pod nosem. Jeden z jego policzków
poczerwieniał od uderzenia. Wyskoczył przez okno i wyciągnął do
niej rękę. Stanęła na krawędzi wyjścia i … spojrzała w dół.
O mało nie zemdlała, ale podtrzymał ją i szybko znalazła się w
rydwanie. Zaraz za nią jak sarna do środka wskoczyła pani Hopkins.
Na dworze rozpętała się wichura.
-
Szybciej!- krzyknęła. Apollo chwycił bat i wystrzelił z niego.
-
Dionizos rusz tyłek! Atakują nas!- ale on zamruczał tylko coś w
stylu:
-
Jeszcze pięć minut mamo...
-
Nie mamy nawet pięciu minut! Ruszże się! - powiedziała.
-
Może go tu zostawimy nawet nie zauważy. - Nat spojrzała na niego z
gniewem i poczuła ciepło na głowie.
-
Ha ha ha - zaśmiał się blondyn. - Ale gorąca laska.- Natalie
uderzyła go znowu w twarz.
-
Ty się nie śmiej tylko rydwan prowadź!- spojrzała na niego spode
łba. Dionizos wstał i ziewnął.
-
Spokojnie... p-p-płomyczku. - wykrztusił
-
Nie chcę wam przerywać tej wielce ciekawej rozmowy, ale może byśmy
tak już ruszyli?! - spytała zirytowana Amanda.
-
Okej, Okej bez pośpiechu – powiedział Apollo, a porucznik
uderzyła go w twarz.
-
Nadal żałujesz że mnie zabrałeś?- spytał pan D. - jestem tu
jedyną osobą, która do tej pory cię nie uderzyła.
-Dobra
ruszajmy!- krzyknęła Natalie i zabrała Apollo bat. Po czym
strzeliła z niego a konie ruszyły.
-
Ej ja tutaj prowadzę!- powiedział.
-
No i nie umiałeś podprowadzić rydwanu pod okno – Pan D.
wybuchnął śmiechem.
-
Właśnie teraz moja kolej! – powiedziała. Konie jechały tak
szybko, że nie widziała nawet co mijamy w pewnym momencie konie
zatrzymały się i zobaczyła... wielki obóz, a na jego środku
jezioro, do którego wpadli...
-Cholera
znowu będę musiał go suszyć! I poco zabierałaś mi wodzę!-
powiedział Apollo wypływając na powierzchnię.
-
Sam byś tego lepiej nie zrobił – powiedział pan D. płynąc na
plecach w stronę brzegu. Wszyscy się kłócili a Natalie myślała
tylko o tym jak najszybciej wydostać się z wody. Na samą myśl o
pływaniu robiło jej się niedobrze. Obraz przed jej oczami się
zamazał. Nie wiedziała dlaczego, ale opadła z sił. Chwilę
później słyszała tylko niewyraźne krzyki dochodzące gdzieś od
strony brzegu, a kilka minut później nawet one ucichły. Poczuła
za to chłód, który przeszył całe jej ciało. Potem zemdlała...
przynajmniej tak jej się wydawało.
Rewelacyjne. Uśmiałam się do łez. Apollo był nieprzewidywalny, a Dionizos na tyle pijany, że razem stanowili zgrany 'kabaret'. Tak trzymaj! Główna bohaterka zemdlała, nie wiem co będzie dalej, idę czytać następny wpis. :) (Pamiętaj o interpunkcji. ;))
OdpowiedzUsuń