piątek, 12 czerwca 2015

NATALIE






Łup - Natalie usłyszała przeraźliwy hałas i wybudziła się ze snu. To była upadająca szafka. Nie wiedziała dlaczego w ogóle się przewróciła bo okna były zamknięte, ale nie była ona jej największym zmartwieniem. Jej pokój był cały w płomieniach a ona siedziała na łóżku, które całe się paliło. O dziwo nie czuła że coś ją boli mogła swobodnie przełożyć rękę przez ogniste jęzory.
Postanowiła się stąd wydostać i ruszyła w stronę ciepłego ognia. W zasadzie do miejsca gdzie powinny być drzwi, ale w tym momencie były tam tylko pozostałości dawnej drogi wyjścia. Chciała wyjść, ale okazało się że pod jej nogami nie było już podłogi. Z reszty domu został sam popiół. Poczuła przeraźliwe kłucie w sercu i zadawała sobie tylko jedno pytanie „Co się stało z babcią Noną?”.
Wróciła z powrotem do środka i otworzyła okno. Teraz nawet nawet ściany zajęły się ogniem. Bez zastanowienia wyskoczyła przez nie i wylądowała na małej sosence, która zawsze była drogą ucieczki dla niej, gdy babcia nie chciała jej wypuścić na spotkanie z koleżankami. Jednak spadła z niej na ziemię i zemdlałam na dobre kilka godzin.
Kiedy się obudziła jej oczy oślepiło sztuczne białe światło lamp. Nie mogła się poruszyć ani nawet otworzyć ust żeby coś powiedzieć. Wielkim wysiłkiem próbowała rozejrzeć się po pokoju. Była w szpitalu podpięta do kardiomonitora. Na zewnątrz już świtało, a obok niej siedziała babcia Nona. Miała w oczach łzy, ale Natalie nie mogła wyczytać z jej twarzy czy to ze szczęścia czy ze smutku.
- Panie doktorze obudziła się!- krzyknęła. Zaraz potem do środka wleciał tłum pielęgniarek i zaczęły badać Nat. Po czym weszła policjantka.
- Sierżant Amanda Hopkins- przedstawiła się. - możemy pomówić na temat tego co się stało dzisiejszej nocy?- spytała i wyjęła z kieszeni notatnik wraz z długopisem. Miała na sobie mundur wraz z odznaką policyjną. Jej wyraz twarzy był pogodny ale i poważny.
- Oczywiście – przytaknęła Natalie.
-Dobrze. Przepraszam? - zwróciła się do Nony. – Może nas pani zostawić na chwilkę?
- Naturalnie- powiedziała babcia i opuściła salę. Została tam sama z funkcjonariuszką.
- Witaj Natalie to zaszczyt- ukłoniła się.
- Zaszczyt? Przepraszam nie wiem o czym pani mówi. - wtrąciła. Pani Amanda zdjęła czapkę z głowy. Natalie nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła, przetarła oczy ze zdziwienia. Gdy je z powrotem otworzyła przekonała się że spomiędzy brązowych loków pani Amandy wystawały dwa średniej wielkości różki. Nagle nie wiedziała co jej wpadło do głowy ale powiedziała:
- Zaraz pani jest faunem?
- Ja nie jestem faunem tylko satyrem, ale widzę że znalazłam nie tego herosa co trzeba. Jesteś rzymianinem.
- Rzymianinem? Nie wiem o co pani chodzi! Proszę tu zawołać moją babcię! Nona!
- Nie ma takiej możliwości jesteś w niebezpieczeństwie. Dziś masz piętnaste urodziny. Twoje moce zaczęły się ujawniać już dwa lata temu, ale jakoś nikt cię nie zaatakował. Dziś muszę zabrać cię w miejsce bezpieczne dla herosów takich jak ty. Jestem tu po to by zadbać o twoje bezpieczeństwo. Szybko musimy uciekać za chwilę zjawią się ventusy, które chcą cię zabić. Pospiesz się !
- Zaraz ja nigdzie z panią nie pójdę! - krzyknęła.- A nawet jeśli to jak pani zamierza się stąd wydostać?!
- Przez okno! - krzyknęła. Po czym wskazała na mały otwór w ścianie.
- Czy pani zwariowała to jest dwudzieste ósme piętro! Nie ma szans wydostania się tą drogą!
- Spokojnie mamy podwózkę!- po czym zagwizdała - Powietrze w pokoju zrobiło się gorące, a w oknie pojawiły się dwa wierzchowce złotej maści. Po chwili usłyszała męski głos.
- Jeszcze metr do przodu!- dosłownie po sekundzie Nat widziała drewniany pojazd pomalowany na czerwono. Lecz kierowcy nadal nie było widać - Do przodu głupie konie!- usłyszałam trzask bata. Zdenerwowane konie zarżały i ruszyły do przodu, ale za szybko bo rydwan nas minął. Usłyszała znowu tym razem bardziej zirytowany głos zaklinający po staro grecku. Nie wiedziała skąd jej to przyszło do głowy, ale tak jej się zdawało. Nie obeszło się bez uwagi porucznik Amandy.
- Apollo co z tobą?! Nie umiesz już nawet podprowadzić rydwanu pod okno?!
- Nie denerwuj mnie Amanda! Już i tak okazuje dobre serce!
- Wybacz mu on już taki jest.- zwróciła się do Natalie . A ona nadal siedziała na łóżku szpitalnym z otwartymi szeroko ustami. Próbując przetrawić to co przed chwilą się wydarzyło.
- Nie denerwuj mnie bo będziecie musiały skakać!- odezwał się znowu ten mężczyzna.
- Nie wygłupiaj się wiesz że nie możemy ryzykować jej życia! Podstawże ten rydwan!
- Dobrze prawi polać jej! - odezwał się niższy głos słychać było, że jego właściciel jest pijany.
- Po co ja cię w ogóle zabrałem mogłem zostawić cię w tym zakichanym obozie!
- Spokojnie słoneczko masz napij się ze mną!
-Nie mam zamiaru prowadzę rydwan ty pijaku! I mówiłem ci żebyś mnie tak nie nazywał! Z kim ja żyję!- nagle konie znalazły się w odpowiednim miejscu i zobaczyła dwóch mężczyzn. Jednego o pięknych złotych włosach i pomarańczową koszulkę z napisem „sunshine”. Twarz zakrywał dłońmi wydając jęki zrospaczenia. Drugi ledwo stał na nogach mocno trzymając się pomalowanej na czerwono barierki. W drugiej ręce trzymał na wpół pełną butelkę czerwonego wina. Cały czas chichotał. Miał ciemno brązowe kręcone włosy i średniej długości brodę. Ubrany był w skórę geparda.
- W końcu ci się udało powiedziała Amanda.
- Jak to? Udało mi się?- odsłonił twarz.
- No widzisz jak chcesz to potrafisz – powiedział brodacz wybuchając śmiechem. Apollo zignorował to i spojrzał na Nat z zaciekawieniem.
- Co się stało mam coś na twarzy?- spytała. Spojrzała po sobie wyglądała jak zwykle. No może jej rude włosy były trochę rozczochrane.
- A więc to jest to słynne dziecko Hefajstosa - powiedział blondyn. – Kłaniam się w pas.
- Nie zarywaj kolego - powiedział z uśmiechem pijany mężczyzna czkając.
- Dobra nie przeciągajmy już.- powiedziała porucznik. Nagle rydwanem coś zatrzęsło. Apollo zaklął a pijany mężczyzna zaczął płakać ze śmiechu.
- O nie! Ventusy! - krzyknęła Amanda. Po czym chwyciła drewnianą maczugę z kolcami. Apollo chwycił swój łuk, wyskoczył z rydwanu i wpadł do pokoju. Tym czasem drugi mężczyzna upadł na podłogę i zaczął chrapać. Amanda krzyknęła do boga:
- Trzeba po niego wrócić!
- Poradzi sobie! - odpowiedział Apollo – jest mocny w gębie zobaczymy czy umie walczyć! Porucznik spojrzała na niego znacząco. - Mamy wybór wskakujemy do rydwanu czy zostajemy tu i walczymy?
- Odlatujemy! Natalii chodź!- machnęła ręką w jej stronę. Była oszołomiona ale zdołała wstać i odpiąć kable do niej przypięte. Chciała już iść ale Apollo wziął ją na ręce. Nie zbyt jej się to spodobało więc walnęła go w twarz.
- Ach te heroski...- wymamrotał pod nosem. Jeden z jego policzków poczerwieniał od uderzenia. Wyskoczył przez okno i wyciągnął do niej rękę. Stanęła na krawędzi wyjścia i … spojrzała w dół. O mało nie zemdlała, ale podtrzymał ją i szybko znalazła się w rydwanie. Zaraz za nią jak sarna do środka wskoczyła pani Hopkins. Na dworze rozpętała się wichura.
- Szybciej!- krzyknęła. Apollo chwycił bat i wystrzelił z niego.
- Dionizos rusz tyłek! Atakują nas!- ale on zamruczał tylko coś w stylu:
- Jeszcze pięć minut mamo...
- Nie mamy nawet pięciu minut! Ruszże się! - powiedziała.
- Może go tu zostawimy nawet nie zauważy. - Nat spojrzała na niego z gniewem i poczuła ciepło na głowie.
- Ha ha ha - zaśmiał się blondyn. - Ale gorąca laska.- Natalie uderzyła go znowu w twarz.
- Ty się nie śmiej tylko rydwan prowadź!- spojrzała na niego spode łba. Dionizos wstał i ziewnął.
- Spokojnie... p-p-płomyczku. - wykrztusił
- Nie chcę wam przerywać tej wielce ciekawej rozmowy, ale może byśmy tak już ruszyli?! - spytała zirytowana Amanda.
- Okej, Okej bez pośpiechu – powiedział Apollo, a porucznik uderzyła go w twarz.
- Nadal żałujesz że mnie zabrałeś?- spytał pan D. - jestem tu jedyną osobą, która do tej pory cię nie uderzyła.
-Dobra ruszajmy!- krzyknęła Natalie i zabrała Apollo bat. Po czym strzeliła z niego a konie ruszyły.
- Ej ja tutaj prowadzę!- powiedział.
- No i nie umiałeś podprowadzić rydwanu pod okno – Pan D. wybuchnął śmiechem.
- Właśnie teraz moja kolej! – powiedziała. Konie jechały tak szybko, że nie widziała nawet co mijamy w pewnym momencie konie zatrzymały się i zobaczyła... wielki obóz, a na jego środku jezioro, do którego wpadli...
-Cholera znowu będę musiał go suszyć! I poco zabierałaś mi wodzę!- powiedział Apollo wypływając na powierzchnię.

- Sam byś tego lepiej nie zrobił – powiedział pan D. płynąc na plecach w stronę brzegu. Wszyscy się kłócili a Natalie myślała tylko o tym jak najszybciej wydostać się z wody. Na samą myśl o pływaniu robiło jej się niedobrze. Obraz przed jej oczami się zamazał. Nie wiedziała dlaczego, ale opadła z sił. Chwilę później słyszała tylko niewyraźne krzyki dochodzące gdzieś od strony brzegu, a kilka minut później nawet one ucichły. Poczuła za to chłód, który przeszył całe jej ciało. Potem zemdlała... przynajmniej tak jej się wydawało.

1 komentarz:

  1. Rewelacyjne. Uśmiałam się do łez. Apollo był nieprzewidywalny, a Dionizos na tyle pijany, że razem stanowili zgrany 'kabaret'. Tak trzymaj! Główna bohaterka zemdlała, nie wiem co będzie dalej, idę czytać następny wpis. :) (Pamiętaj o interpunkcji. ;))

    OdpowiedzUsuń